Szukaj na tym blogu

czwartek, 25 lutego 2016

biorezonasns BRT - medycyna XXI w. + szkice wykonane podczas leczenia

Witajcie moi drodzy. Obiecałam wam w ostatnim poście, że opiszę o tym nowym rodzaju leczenia jaki zastosowałam. Ale na początek muszę opisać jak to się stało, że Siła Wyższa mnie na nią skierowała. Bo przypadku w moim życiu nie ma, czego jestem świadoma od dawna.

W ogóle cofnijmy się do sierpnia zeszłego roku. Wtedy to właśnie byłam ostatnio u reumatologa, bo bóle mi się zaczynały nasilać.
Pan doktor, jak się później okazało przepisał mi sterydy :/ Nie byłam tego wtedy do końca świadoma. 
Oczywiście jak się okazało, po 3 miesiącach brania tego totalnego świństwa, bóle nie tylko, że nie ustały, a wręcz od września się nasilały. Tak, że ostatnie pół roku to dla mnie jakiś koszmar z kumulacją w okresie od grudnia i okolicach świąt.
Właśnie w grudniu zrobiłam też sobie wyniki krwi. Jeszcze w życiu nie miałam tak złych! Kiedy wartość CRP w "najgorszych" czasach wynosiła u mnie 15 a OB coś koło 20-kilku, wyszło mi, że teraz miałam CRP ponad 25, a OB 48!! Pomyślałam sobie "dosyć do jasnej cholery!!" i odstawiłam wszystkie leki. Bo skoro nie pomagają, to po co mam się truć? 
Tak, tak... To przechyliło czarę goryczy względem medycyny akademickiej. 

Tak sobie kisłam w owym okresie. Moja babcia po wizycie u nas na święta, później płakała u siebie w domu po tym kiedy widziała jak cierpię i jak źle wyglądam. Bo wyglądałam okropnie i jeszcze gorzej się czułam. 
Odkryłam nowe rodzaje stref bólów. Chodziłam przygarbiona jak Quasimodo, nie mogłam rozprostować prawej nogi, bo ból w pachwinie był dosyć zjawiskowy. Na prawdę nie życzę czegoś takiego nawet najgorszej osobie na świecie. 
Ale zdecydowanie najkoszmarniejsze okazały się bóle w szyi. Nie ma możliwości, żeby znaleźć pozycje w której nie boli. A co łez wylałam w najgorszych momentach, to już tylko ja wiem.
Ponieważ zrezygnowałam z chemii, starałam się sobie pomóc bioenergoterapią i nalewką z żyworódki. Ale z samoleczeniem bywało różnie. Czasami trafiłam lepiej a czasami gorzej z tym co mają działać w moim ciele Kanały Światła, Kanały Uzdrawiania i Częstotliwość Bezwarunkowej Miłości. Bo energia podąża za naszą myślą, czyli intencją, a kiedy strasznie boli, to trudno myśleć konkretnie.

Tak, to był ciężki okres, ale po coś był mi potrzebny. W chwili obecnej już są pierwsze objawy poprawy. I to dzięki biorezonansowi.
Teraz muszę poświęcić chwilkę na to jak trafiłam na tą nowoczesną metodę leczenia.

W pierwszej połówce stycznia tego roku miałam coś do załatwienia w jednym z urzędów w Lublinie. Po drodze przejeżdżam przez miejscowość Turka, gdzie mieści się Centrum Terapii Naturalnej LALIMED (radzę wam zanotować sobie tą nazwę, bo to właśnie oni przywracają mnie do życia). Mijając to właśnie miejsce pomyślałam sobie, że może w drodze powrotnej zajadę tam i dowiem się dokładniej czym się zajmują. Intrygowało mnie to od dawna, bo zawsze stało tam pełno samochodów.
Niestety musiałam skorygować swoje plany. Podczas pobytu w urzędzie koszmarnie rozbolała mnie głowa. W drodze powrotnej modliłam się, żeby nie spowodować wypadku. Ale tak to jest kiedy człowiek zwiększy swoją sensorykę na energie, a w urzędach raczej nie są one górnych lotów.
Po powrocie do domu tata mi mówi, że w gazecie jest reklama metody leczniczej BRT i reklamują się wypowiedzią pacjenta, który wyleczył nią bóle kręgosłupa. Akurat jeden z ośrodków tej terapii mieści się w Lublinie. Powiedziałam, że po obiedzie sprawdzę w internecie co to jest dokładniej i z czym to się je.
Tak więc zaczęłam przeglądać to i owo. Jak się okazało w Lublinie leczą tą metodą w niejednym miejscu. Zaczęłam też przeglądać opinie ludzi, którzy z tego korzystali. Rozbieżności były niesamowite. Od tego, że to strata pieniędzy, do tego, że na prawdę leczą.
W gruncie rzeczy okazuje się, że ludzie, którym ta metoda pomogła trafili do miejsc, gdzie sprzęt jest wątpliwej jakości a personel jest źle, albo wcale nie przeszkolony. Druga grupa trafiła na fachowców. Najbardziej w pamięci utkwiła mi wypowiedź człowieka, który był uczulony na 90 alergenów, a w chwili obecnej pozostały mu już tylko 3.
Drążąc temat dalej zaczęłam przeglądać stronę Centrum LALIMED. Kiedyś tam zaglądałam, ale już nie bardzo pamiętałam, o co w tym chodzi. W gruncie rzeczy oni również leczą tą terapią. Dodatkowo zachęciły mnie pozytywne wypowiedzi pacjentów na ich stronie, a zwłaszcza kobiety chorej na RZS, która całkowicie wyleczyła się z dolegliwości bólowych.
Pomyśleliśmy z tatą, że skoro ten ośrodek jest tak blisko i lecza tą metodą, to powinnam tam podjechać i się zorientować o co chodzi. Tak też zrobiłam kilka dni później. Po wstępnej rozmowie z bardzo sympatyczną panią zapisałam się na badania, bo najpierw trzeba stwierdzić co tam we mnie siedzi.

A teraz trochę opisu metody. Podstawą tej metody jest stwierdzenie, że wszystkie choroby człowieka są spowodowane jakimiś infekcjami. I rzeczywiście, kiedy organizm zostanie dostatecznie osłabiony, zaczyna się choroba. Są też pewne czynniki genetyczne, ale jeśli ciało byłoby w pełni sił, to może te czynniki nie mogłyby zadziałać...?
Wszystkie te patogeny, czyli wirusy, bakterie, grzyby, pasożyty mają swoją częstotliwość drgań komórkowych. Metoda biorezonansu przesyła przez ciało człowieka prąd o tym samym natężeniu (są to bardzo niskie wartości), dzięki czemu po pierwsze jest w stanie w badaniu wykazać obecność danego patogenu. Później w trakcie leczenia, stosując tą samą metodę, ta sama częstotliwość drgań powoduje, że membrana komórek patogenu wpada w rezonans i po prostu ulega zniszczeniu a tym samym czynnik chorobotwórczy i przyczyna naszej choroby.

W trakcie mojego badania na początku został zrobiony wywiad medyczny, co już dało jako taki zarys sytuacji i tego gdzie szukać przyczyny. Potem miałam przeprowadzony jakby ogólny przegląd ciała, gdzie wykazało mniej więcej jakie mam w sobie patogeny. 
Potem kolejnym badaniem było sprawdzenie, które organy są w nadczynności, a które w niedoczynności. Wyszło mi, że moje serce jest na granicy normy i prawie w niedoczynności. Zaburzona jest praca całego układu żółciowego z wątrobą na czele. Okazało się też, że mam nadczynność tarczycy! Na coś takiego nie wpadł, żadem z cholernych lekarzy u których byłam! I rzeczywiście objawy na jakie cierpię odkąd jestem nastolatką zgadzają się z chorobą.
Ponad to badanie wykazało mi ślady pozostałości po infekcji pęcherza moczowego ( a o tym nie wspominałam w wywiadzie, bo po co skoro infekcja już minęła), co mnie jeszcze bardziej przekonało do skuteczności tej metody.

Ostatnim etapem badania było sprawdzenie dokładnie, gdzie umiejscowiony jest dokładnie dany patogen i w ogóle jakie one są. Wyszły mi ciekawe rzeczy.
Okazało się, że mam:
- gronkowca złocistego w zatokach i sercu
- zagrzybione jelita (pozostałość po wielomiesięcznym leczeniu trądziku antybiotykami bez osłony - o czym nie raczył poinformować mnie żaden dermatolog, że przy tym należy stosować osłonę :/)
- toksoplazmozę gondi (pierwotniak pochodzący od kotów)
- przywrę kocią
- wirus Yersinia (prawdziwa przyczyna moich wędrujących, uciążliwych bólów trwających tygodniami)

No po prostu witki mi opadły. Po tym wszystkim zapisałam się od razu na terapię, która trwa 2 tyg. Rozpoczęłam ją w 2-gim tygodniu lutego. Ale niestety w międzyczasie naciągnęłam sobie mocno plecy z powodu, którego nie opiszę. Najgorsze były bóle z prawej strony pleców na wysokości nerki. W najtragiczniejszym momencie dostałam skurczów w tym mięśniu. Kiedy leżałam przy najdrobniejszym ruchu łapał mnie w tym miejscu skurcz, który trwał do 2 sekund i rozchodził się do połowy pleców oraz w nogi. Skurcze w nogach to przy tym pikuś. Przyznam się, że zaczęły mi chodzić po głowie najczarniejsze myśli.

W końcu nastał dzień terapii. Człowiek siada sobie w dosyć wygodnym fotelu (chociaż to było dla mnie i tak trudne do wytrzymania), dostaje do rąk dwie metalowe rurki podłączone do czegoś, co wygląda jak gra Nintendo, a bose stopy stawia na metalowe płytki podłączone do tegoż samego. Urządzonko ma programy na poszczególne patogeny, gdzie jeden trwa 45-50 min, więc terapia trwa kilka godzin. Dodatkowo podłączane jest drugie urządzenie, z pętlą, którą zakłada się przez ramię, jak miss świata swoją szarfę. W tym ustawiane są programy łagodzące objawy choroby. Istnieje nawet specjalny program na ZZSK, co mnie mile zaskoczyło.
Mój pierwszy zabieg trwał bite 5 godzin zegarowych! Wyobraźcie sobie wstać potem z fotela po tym czasie!
Na szczęście w kolejnych dniach terapia ciągnęła się tylko do 4 godzin, nie licząc ostatniego dnia kiedy wyniosła 4,5.

Zastanawiacie się pewnie jak wyglądają u mnie efekty. Już w drugiej połówce pierwszego tygodnia ogólnie czułam się taka trochę silniejsza i po raz pierwszy w życiu, od kilku lat mogłam stanąć wyprostowana przed lustrem!!! To niebywałe, patrząc na moją jednostkę chorobową! 
Później w weekend miałam przerwę i przyszedł kryzys. Bóle mocno się nasiliły, ale zostałam uspokojona, że w tej metodzie są okresy kryzysów. 
Pod koniec drugiego tygodnia było już jako tako. W ostatnim dniu nadal mogłam się wyprostować i dzisiaj też mogę :)
Bóle nadal mi jeszcze dokuczają, ale szybciej przechodzą. 
Na początku marca mam badanie kontrolne, żeby zobaczyć w jakim stopniu udało się wybić te paskudztwa. Właściwie już nastawiam się na drugą rundę leczenia. Co prawda będzie to wydanych kolejnych kilka stówek, ale nie żałuję ani grosza wydanego. Po 12 latach cierpienia mam już po prostu dość. A to ostatnie pół roku to moje małe prywatne piekło. Możliwe, że to wszystko miało mnie doprowadzić właśnie do tego momentu.

W trakcie terapii poznałam fantastycznych ludzi. Wszyscy traktują tą metodę jako ostatnią deskę ratunku, a powinno być odwrotnie. I powinna być finansowana przez NFZ, ale jak na razie takie rzeczy to tylko w Niemczech albo Szwajcarii. Pod tym względem jesteśmy bardzo zacofanym krajem z lekarzami siedzącymi w kieszeniach mafii farmakologicznej (bo tym jest w rzeczywistości ten "biznes"), która nie życzy sobie konkurencji leczącej skutecznie ludzi z przyczyny chorób i to w dodatku bez skutków ubocznych.
Wiele osób nie wierzy w tą metodę. Ale to ich sprawa skoro wolą się truć chemią. Ja wolę metody naturalne, tym bardziej, że jest oparte na fizyce kwantowej, podobnie jak bioenergoterpia :) 

No cóż, mój post był strasznie długi. Ale miałam wam wiele do przekazania. Sama nie jestem pewna czy udało mi się umieścić wszystko, co miałam zamiar. 
Teraz na koniec dołączam kilka szkiców, które wykonałam w trakcie leczenia (trzeba było sobie jakoś zagospodarować ten czas).


             






Wybaczcie ewentualne literówki, ale post jest doprawdy długi i nie mam już siły go sprawdzać. 
Życzę wam powodzenia w szukaniu naturalnych metod leczenia, bo ta całe chemia na prawdę nic nikomu dobrego do końca nie da.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz